MLEKO W TUBCE

reżyseria: Agata Biziuk

tekst: Agata Biziuk i Anna Domalewska

scenografia i kostiumy: Maks Mac

muzyka: Grzegorz Rdzak

choreografia: Krystyna Lama Szydłowska

obsada: Izabela Zachowicz, Marek Zimakiewicz, Miłosz Konieczny, Rafał Derkacz, Malwina Czekaj

 

Spektakl powstał w ramach programu OFF Polska organizowanego przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.


Celem projektu  „Mleko w tubce – o dzieciństwie w latach dziewięćdziesiątych” jest produkcja i realizacja spektaklu teatralnego, który oddaje ducha i realia Polski w okresie transformacji politycznej i ekonomicznej ostatniej dekady dwudziestego wieku. Spektakl przeznaczony jest dla młodzieży i widzów dorosłych. 

Lata 90. Pierwsza dekada wolności, szalony okres zmian, wielkich problemów oraz wyzwań transformacyjnych. Cudotwórców, akwizytorów i teleturniejów. To także czas szans – jednych na milion. Wtedy przyszło dorastać i odkrywać swoją indywidualność: Rafałowi, Miłoszowi, Malwinie, Markowi i Izie.

„Mleko w tubce”, jak w soczewce, skupia największe kurioza polskiego przełomu transformacyjnego. Z jednej strony zachłyśnięcie się zachodem, z drugiej bezradność naszego społeczeństwa wobec danych nam możliwości. Twórcy zanurzają się w słodko-kwaśne wspomnienia, które kiedyś wypełniały całą ich rzeczywistość. To osobista opowieść w cieniu nadziei, niepewności i kontrowersyjnych metod wychowawczych. Aktorzy dyskutują z figurami swoich rodziców, którzy w odróżnieniu od pokolenia Y, dorosłość kojarzyli ze stałą pracą, założeniem rodziny i potrzebą stabilizacji.

Dzięki eksponatom z dzieciństwa, spektakl balansuje pomiędzy wystawą a dokumentem. Zabiera w podróż w czasie i konfrontuje z tym, co nas ukształtowało.

 

Prześwit 

Kolektywna Instytucja Kultury Prześwit to projekt Kolektywnej Instytucji Kultury zainicjowany i działający w ramach Fundacji Prześwit. Prześwit to wielofunkcyjny obiekt, w którym działa łącznie 37 pracowani artystycznych, rzemieślniczych, projektowych i muzycznych, sale warsztatowe, ciemnia fotograficzna oraz sale wystawiennicze. W ramach inicjatyw Prześwitu funkcjonuje również galeria sztuki. To fizyczna i ideowa przestrzeń, w której przenikają się sztuki plastyczne, nauka, muzyka,
ruch i rzemiosło. Jest to przestrzeń, w której różne dziedziny spotykają się i wzajemnie inspirują, kreując nowe możliwości twórcze i poznawcze dla odbiorców. 


Fundacja Prześwit 

Fundacja Prześwit jest inicjatorem projektu Prześwit. Jako Kolektywna Instytucja Kultury, Prześwit jest zarządzany przez Radę oraz Zarząd Fundacji Prześwit. Celem Fundacji Prześwit jest ożywienie przestrzeni kulturowej miasta poprzez rewitalizację i przywrócenie tożsamości kamienicy znajdującej się przy ulicy Freta 39 w Warszawie.

 

Recenzje

Pokolenie

„Mleko w tubce – o dzieciństwie w latach 90” Agaty Biziuk i Anny Domalewskiej w reż. Agaty Biziuk w Fundacji Analog w Warszawie.  Pisze Andrzej Lis, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

 

Najpyszniejszą oranżadą była wtedy ta w proszku, którą zlizywało się prosto z dłoni. Do tego powiew Zachodu zamknięty w butelce coca-coli i czekoladowe, wielokolorowe drażetki, czyli czeskie lentilki, które śmiało mogły konkurować z rodzimymi żelkami. I jeszcze ciepłe lody, guma do żucia Turbo (szczególnie cenna dla kolekcjonerów!), równie kultowa guma Donald oraz okrągłe lizaki na patyku z kolorowymi wzorami, dostępne w niemal każdym szkolnym sklepiku. Dużą popularnością cieszyły się też kukułki – cukierki z odrobiną alkoholu, o czym niektórzy wiedzieli. No i przede wszystkim mleko w tubce, przysmak nad przysmaki. Gęste, aksamitnie kremowe i bardzo słodkie. Hit przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Smaki dzieciństwa na zawsze pozostają w naszej pamięci, stając się echem minionego czasu. Równie ważna, może nawet dla wielu ważniejsza, jest pamięć zamknięta w przedmiotach, tych szczególnych kapsułach przypominających nam o pierwszych zachwytach, spotkaniach czy pasjach. Większość z nich ma znaczenie tylko dla właścicieli, jak kamyk znad morza, który jak się później okazało nigdy morza nie widział. Inne są znakiem rozpoznawalnym dla całego pokolenia – jak kolekcje znaczków, a później karteczek, pracowicie gromadzonych przez tygodnie, miesiące czy lata, wymagające przemyślanych wymian i strategicznych sojuszy, rozbudowanej sieci kontaktów i dużo serca. Wiadomo przecież, że zbieracz karteczek z Kubusiem Puchatkiem jest gotowy do największych poświęceń, byleby tylko zdobyć upragniony przedmiot, który dopełni jego kolekcję. Podobnie dużo emocji mogło budzić PlayStation, które dla wielu – jak się okazało w opowieści jednej z bohaterek przedstawienia – było niezwykle pożądanym trofeum z okazji Pierwszej Komunii. Cenny był także paszport, który w końcu mógł bez przeszkód zagościć w każdej domowej szufladzie. Ta niepozorna książeczka była symbolem niezależności, wolności, nieograniczonych możliwości podróży. Chociaż dla większości te nowe przywileje i tak pozostawały w sferze marzeń, a „za granicę” jeździło się co najwyżej na tereny pracowniczych ogródków działkowych, blisko domu. Bardziej zajmujące były podróże odbywane z pilotem telewizyjnym w dłoni. Każda zmiana kanału przenosiła oglądającego w inną część świata. Otwierały się nowe szanse i możliwości – na wygraną w teleturnieju, na bycie cudownie uzdrowionym, na chwilę w pełnej przepychu rezydencji bohaterów ulubionego serialu, na poczucie się częścią ich życia, może nawet nimi samymi.

Wiele spośród tych pamiątek łączy się z tęsknotą za czymś, co nieosiągalne, choć bliskie na wyciągnięcie ręki. Ale były przecież też pamiątki bardziej indywidualne, po latach zapomnienia odkrywane na nowo. To zdjęcia w rodzinnych albumach – każde niosące swoją własną historię. To kroniki dokumentujące życiowe kroki milowe – pierwszy uśmiech, pierwszy ząbek czy pierwsze słowo. To listy i wszelkie inne przedmioty zawierające pamięć o szczególnie drogich lub ważnych momentach.

W takiej rzeczywistości „scenograficznej”, wśród rekwizytów i wspomnień, poruszają się bohaterowie przedstawienia Mleko w tubce, tworząc spektakl na pograniczu paradokumentu pokazującego rzeczywistość okresu transformacji ustrojowej. Wtedy to dzisiejsi trzydziesto-czterdziestolatkowie poznawali siebie i otaczający ich świat. Bohaterowie przedstawienia Agaty Biziuk i Anny Domalewskiej: Malwina (Malwina Czekaj), Iza (Izabela Zachowicz), Rafał (Rafał Derkacz), Miłosz (Miłosz Konieczny), Marek (Marek Zimakiewicz) zagrali postaci wzorowane na nich samych. Słowami napisanymi przez autorki opowiedzieli o doświadczeniach wspólnych dla osób, których dzieciństwo przypadało na lata dziewięćdziesiąte. A także o wspomnieniach bardzo osobistych, o momentach śmiesznych i dowcipnych oraz smutnych, często wręcz traumatycznych. Aktorzy grają przede wszystkim siebie, czasem swoich rodziców, a nawet babcie czy dziadków. Grają też siebie sprzed swoich urodzin, swoje rodzeństwo, kolegów i koleżanki oraz wszelkie inne postacie, które występują w opowieściach.

W przedstawieniu reżyserowanym przez Agatę Biziuk są dwa kompozycyjne porządki. Pierwszy skonstruowany jest wokół zdjęć, seriali telewizyjnych, teleturniejów. Wokół kultury obrazkowej i popkultury, do których z nostalgią wracają dzisiaj kolejni twórcy. Przywołują oni w swoich dziełach prawdziwe fenomeny tamtych lat, takie jak Dynastia, odczytywana dzisiaj na nowo. Drugi porządek to porządek słowa – zapisów z pamiętników, charakterystycznych sloganów reklamowych czy kwestii z popularnych programów telewizyjnych. W spektaklu oba te porządki kontrapunktowane są scenami bardziej osobistymi, utkanymi na kanwie słodko-gorzkich wspomnień z dzieciństwa, których wagę nadaje sam fakt przechowania ich w pamięci przez narratora. Powaga przeplata się z humorem, a dziecięca wyobraźnia nadaje wybranym chwilom często karykaturalno-ironiczną formę – tak jest chociażby w przypadku opowieści o Pierwszej Komunii i wymarzonej nagrodzie, której wizja zamieniła całe podniosłe przygotowania religijne w grę wideo, którą trzeba przejść, by otrzymać upragniony przedmiot. Wiele spośród krótkich dialogów ma głębszy, bardziej uniwersalny charakter, obnażający hipokryzję starszych. Rysy, pęknięcia, smutki i żale są tu nieodłącznym elementem pamięci o dzieciństwie. Beztroskim i radosnym być może tylko w narracji ówczesnych dorosłych.

Równie ważną rolę pełni w spektaklu muzyka – aktorzy, będący grupą absolwentów wydziałów lalkarstwa z Białegostoku i z Wrocławia, pokazali, że nie tylko potrafi zagrać wiele zróżnicowanych ról, uruchamiając dla każdej z granych postaci inne, autentyczne emocje, ale też, że potrafią zaśpiewać żartobliwe parodie muzycznych szlagierów reklamowych tamtego okresu. Fragmenty muzyczne spektaklu, będące dziełem bardzo utalentowanego, młodego wrocławskiego kompozytora Grzegorza Rdzaka, funkcjonują jako puenty poszczególnych „mikropowieści” w całym ciągu teatralnych zdarzeń.

Mleko w tubce może być postrzegane jako nostalgiczno-krytyczny głos opowiadający o wspólnocie przeżyć pokolenia urodzonego w okresie transformacji. Ale może też być wyrazem bardziej uniwersalnej tęsknoty za okresem dzieciństwa, czasem, kiedy świat wydawał się być wypełniony niekończącymi się możliwościami. „Ach, gdyby można było być znów czystą kartką, zanurzyć się w dzieciństwie nie biorąc rzeczy do siebie, wykasować błędy, nauczyć się żyć na nowo, nie dając się nadszarpnąć”. Przeżyć życie raz jeszcze i raz jeszcze zbudować wszechświat złożony ze zwykłych-niezwykłych pamiątek i wspomnień, obrazów, dźwięków i ulubionych smaków.

 


Mleko w tubce


 Mamy oto lata 90-te i wybuch polskiego kapitalizmu, przychodzą wówczas na świat nasi bohaterowie, których matki i ojcowie muszą sobie jakoś radzić w tej nowej rzeczywistości pełnej zagrożeń ale i – szans. Do zgoła doświadczalnego eksplorowania właśnie przybyłego systemu gospodarczego dochodzi opieka nad dzieckiem, o tyle łatwiejsza, że przynajmniej nie ma problemu z kupnem pieluch czy mleka w proszku. Dziś, już trzydziestolatkowie, wracają do tamtych czasów wspominając dzieciństwo i dość jednak surowo oceniając postępki oraz metody wychowawcze swoich rodziców. Czy specyfika epoki jakoś tę surowość złagodzi?

Piszący te słowa, choć w okresie dzieciństwa naszych bohaterów (mówcie mi wuju), był już zdecydowanie dorosły, to jednak część symboli – jak tytułowe mleko w tubce – pamięta również ze swoich czasów. Świat co prawda zmienia się w szalonym tempie, ale pewne rzeczy nigdy nie wychodzą z mody, prawda?

Tak, niepodobna zapomnieć o przedmiotach, które nas w pacholęctwie otaczały, zwracam więc uwagę na dojmującą scenę o kronice dzieciństwa, pamiętacie, takiej książce, do której np. wpisywało się ważne daty czy – wklejało pierwsze ścięte u fryzjera włoski delikwenta (swoją drogą to wprost marzenie trichofila…). 

Ta podróż, w którą zabrali nas bohaterowie przedstawienia – nieprzypadkowo noszący imiona aktorów – Iza, Malwina, Miłosz, Marek i Rafał, bardzo mi się podobała. Obejrzałem bowiem rzecz prościutką w formie i treści, niewydumaną, z wdziękiem zagraną, momentami bardzo zabawną, a chwilami – dogłębnie poruszającą. To śliczny spektakl, koniecznie polujcie, grany jest od czasu do czasu, tu i ówdzie. 

 

Rafał Turowski



 

 „Bravo”

Międzypokoleniowa wymiana zdań.

Z czym może się kojarzyć?

Czyżby do głowy przychodziły nam tylko jednostronne monologi osób starszych, twierdzących, że „kiedyś to było, a teraz to nie ma”?

Mnie, poza tym oczywistym skojarzeniem, również przychodzą na myśl pozytywne wspomnienia, jak np. zarażenie przez tatę pasją do jego starych seriali dzieciństwa, jak „Tata, a Marcin, powiedział” czy „Siedem życzeń”. Oczywiście nie mogło również zabraknąć typowych historii o specyfice czasów PRL, w których to, niestety, tylko zazwyczaj się oglądało niesamowite i nieosiągalne produkty w Peweksie, kiedy pomarańcze były rzeczywiście egzotycznymi owocami pojawiającymi się tylko na święta lub stało się cały boży dzień w kolejce z rodzicem po benzynę, żeby na końcu okazało się, że już się skończyła.

Te historie są często jedynym narzędziem do zrozumienia przez starsze osoby współczesnego świata, młodych ludzi, kolejnych tzw. generacji, choć tak naprawdę prowadzą tylko do jeszcze większych różnic.

Zestawiamy tak dwa światy – osób żyjących w trakcie komunizmu w Polsce oraz współczesnych, które nie mierzą się z takim samym strasznym systemem.

Lecz co wydarzyło się pomiędzy? Jak wpłynęło na następne pokolenia? Czy właśnie w reformach należy szukać problemu? Co ogólnie w relacji najważniejszych i najstarszych, najbliższych nam osób, czyli rodziców wpłynęło na ich zachowanie i jak to wpływa na samych nas?

Tym właśnie tematem zajął się spektakl „Mleko w tubce”. Co najbardziej intrygujące nie tylko zarzucał rodzicom ich błędy w wychowaniu, ale również je tłumaczył. Intencja nie była postacią bandy rozwydrzonych i niewdzięcznych dzieciaków, które chciały lepszego życia. Choć wiadomo, że chciały. Pokazywały tylko, jak wychowanie wpłynęło na ich rozwój, myśl o świecie i ogólne życiowe samopoczucie. Przecież w ostatnich kilku latach wzrasta coraz bardziej popularność książek (i ciągle powstają nowe o tym) jak odcinać się od toksycznej przeszłości z rodzicami, m.in. „Dziedziczone blizny” czy „Wsparcie dla dorosłych córek narcystycznych matek”. Zdaje się, że to bardzo pozytywny trend. Świadomość dzieci – już dorosłych – wzrasta, lecz należy też pamiętać o okolicznościach, jakie spotkały rodziców. Teatr właśnie na to również zwraca uwagę. Ostatecznie nie wskazuje winnych, lecz podkreśla obecność systemu, a raczej jego końca. Końca komunizmu.

Niejednokrotnie rodzice, mimo że cierpieli w przeszłości jako dzieci, potrafili przyznać rację swoim własnym. Jak sobie poradzi ta już wolna od twardej ręki młodzież w dorosłości?

W niezwykle wyszukany sposób Analog Collective pokazuje, jak nagle zmieniło się otoczenie dorastania młodych ludzi – pojawiła się telewizja, którą nawet spektakl się zaczyna. Koniec z gospodarką centralnie sterowaną! Na ekranie rozbłyskują obrazy reklam, producenci walczą o swoich klientów. Odwzorowania takich spotów przez aktorów były niesamowite, bo po prostu piękne – z tańcem, światłami, muzyką i przede wszystkim śpiewem. Ten piękny wspólny głos był czymś wyjątkowym i rzadko spotykanym w teatrze. Nawiązania do przeszłości, jak magazyn Bravo czy program „Wybacz mi” sprawił wiele radości i choć sama nie miałam okazji uczestniczyć w ówczesnym poznawaniu tych środków to pozytywnie je wspominam z różnych opowieści. A karteczki chyba każdy zna – przy ich okazji napiętnowanie Polaków – ich manii zbieractwa, jako schedy po komunizmie było „czystym złotem”.

„Mleko w tubce” to niezwykle nostalgiczny, jednocześnie poruszający ważne tematy, inspirujący do dialogu nie tylko między pokoleniami, ale również z czasami, momentami smutny, ale też energiczny, rozśpiewany, roztańczony i zabawny – spektakl. To była niesamowita podróż do przeszłości ukazująca jednocześnie jej dramaty, ale również niewinny brak świadomości dziecka, które przetrwało komunię tylko po to, żeby mieć nowe PlayStation. Pełna dystansu, odkrywająca w międzypokoleniowej dyskusji nową przestrzeń czasową. Każdy, kto chciałby zastanowić się nad tamtą zmianą, zbadać i podjąć próbę zrozumienia czasów i ludzi z tak różnych roczników lub po prostu powspominać – powinien zobaczyć ten spektakl.

 

Oliwia Markiewicz

 

 

Cudowne lata 90.

Kiedy jesteśmy dziećmi, w pamięci zostają nam słowa, zapachy, obrazy. Analog Collective w spektaklu „Mleko w tubce – o dzieciństwie w latach 90-tych” postanowił zająć się tym tematem i sprawdzić, co ludziom, dorastających w latach 90-tych zostało z tego czasu. Na początek każda postać wychodzi z wielką, przezroczystą piłką do ćwiczeń – każdy z nich ma swoje uniwersum, swój zestaw „obiektów czułości”, czyli artefaktów, których śladami będziemy podążać. Człowiek wyrasta w bańce, którą kreują mu (jak potrafią) jego rodzice i potem w tej bańce podróżuje przez życie. Cały spektakl w reżyserii Agaty Biziuk odbywa się w jednej przestrzeni. Piątka postaci w kreszowych, kolorowych dresach nie schodzi ze sceny. Na tle białego horyzontu odwołują się do pamięci i wyobraźni widzów, rozliczając się z czasem swojego dzieciństwa. W treści ocierają się o teatr dokumentalny, ponieważ odwołują się do swoich wspomnień – są pokoleniem dzisiejszych 30-latków. Wśród kolorowych świateł dużo jest elementów choreograficznych. Każda z postaci gra kilka ról, płynnie przechodzimy od jednego domu rodzinnego do drugiego. Myślę, że gdyby zielonogórski teatr tańca Physical ArtHouse dodał do swoich obrazów scenicznych słowa – właśnie tak by to wyglądało. Na pustej scenie ze światła i muzyki stworzyć mikroświat – to sztuka. Analog Collective stworzył lekki spektakl, dzięki któremu nagle znowu oglądamy z rodzicami „Śmiechu warte”, słuchamy disco polo czy wracamy myślami do swojego zbioru karteczek. Nie wszystko jednak jest tam tak barwne, jak by się wydawało. Na niektóre rzeczy rzuca się cień: rodzice chcieli dobrze, ale nie zawsze wychodziło. Rzeczywistość bywa momentami wykrzywiona jak obraz świata, pokazywany w rewelacyjnych parodiach reklam. Pierwsze reklamy miały jeszcze językowy polot, jednak szybko zmieniły formułę na absurdalną i denerwującą – taką, jaki dziś oglądamy przed seansami w multipleksach. Żeby zaistniało nowe, trzeba zauważyć stare i zobaczyć je z dzisiejszej perspektywy. Podjąć dialog z przeszłością: zebrać te wszystkie z pozoru nieistotne, bo drobne w skali świata, ale spektakularne w indywidualnym odbiorze rzeczy i momenty, sprawdzając, jak funkcjonują one w człowieku dzisiaj. Składamy się przecież z takich drobin, zebranych na przestrzeni życia i one ciągle w nas rezonują – Analog Collective nam o tym przypomina.

 

Joanna Marcinkowska

 

 

,,Soczewka przełomu transformacyjnego”

,,Mleko w tubce” czyli jak dorastać w świecie obłudy ukrytym za klatką rodzinnego zdjęcia. Wizja początku okresu lat 90-tych wykreowana przez Agatę Biziuk poprzez komiczny kostium obrazuje, w jaki sposób dojrzewaliśmy. Jaką rolę w naszych życiach pełnili nie- rodzice, dlaczego okłamywano się z miłości, bądź z jakiego powodu uwieczniony uśmiech może symbolizować ,,Mój mały koniec świata”? Spektakl produkcji Analog Collective przeprowadza widownię przez szlak rozwijania własnej seksualności, nauki- a właściwie jej braku- dotyczącej granic własnego komfortu czy przeżycia przyjęcia pierwszej komunii świętej jako wyższy poziom zaślubin z własną niezależnością. Obsada sztuki poprzez istnie Gombrowiczowskie kurioza społecznego „upupiania” pokazuje, że nowe nie zawsze oznacza lepsze. Jest to też czas, gdy w Polsce upada żelazny komunizm, a wraz z nim następuje dekada zmian i transformacyjnych nowości, co dla człowieka wiązało się z „dyskomfortowym komfortem” rozwoju egzystencjalnego spektrum. Aktorzy reprezentujący okres nowej generacji sami muszą stawić czoła starszemu, przestraszonemu pokoleniu. Dodatkowo przestrzeń sceniczną wypełniają obiekty czułości naszych bohaterów, które kryją w sobie ogrom dziecięcej apatii, smutku i obłudnego zachwytu. To właśnie dzięki nim możemy wybrać się w podróż w czasie i przeciwstawić się temu, co ukształtowało współczesne My.

Lecz aktorzy stawiają nas przed jeszcze jednym pytaniem- kiedy zostajemy sprowadzani z nicości do bytu? Jaki proces zachodzi pod kurtyną niewyjaśnionego tabu i wstydu?

 

Maja Maczuga

 

 

Oda do dzieciństwa

Mleko w tubce nie jest laurką dla nostalgii kolorowych lat 90. Choć jego słodycz potrafi momentami oszukać mózg i zapewnić chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Ale mleko w tubce (o czym prawdopodobnie przekonał się już niejeden trzydziestoparolatek), potrafi też wywołać zgagę. I o radzeniu sobie z tą zgagą jest ta opowieść.

Pokolenie polskich millenialsów nie brało udziału w powstaniach, nie obalało komunizmu. To pierwsze pokolenie, które miało wszystko na wyciągnięcie ręki, przed którym otworzyła się wręcz cała, nowa, galaktyka możliwości… No właśnie. Ale czy na pewno? Czy wraz z rokiem ’89 Polacy faktycznie zamknęli drzwi przeszłości i płynnie weszli w teraźniejszość, czy był to jednak szalony skok ku nieznanej przyszłości? Której wiele osób się bało, ale – parafrazując słowa padające na scenie – wstydziło się do tego lęku przyznać przed małżonkiem?

Rok ’89. Od teraz wszystko miało być lepsze, szybsze, bardziej kolorowe – jeśli tylko będziesz więcej dźwigał, wcześniej wstawał – nagroda nadejdzie. Może jeszcze nie teraz, ale możliwe, że ten raj, którego na razie roztaczają przed tobą w postępowych reklamach jedynie wizje, stanie się za kilkanaście lat codziennością twoich dzieci. Dzieci-projektów.

Nicość nie boli, ona pochłania

Ale powiew zachodu, dający nadzieje na nowe, lepsze życie, wywracał dotychczasowy świat do góry nogami. Wnosił nie tylko możliwości, ale i oczekiwania. Oczekiwania, którym niejednokrotnie ciężko było sprostać. Które na dłuższą metę męczyły. Rzeczywistość lat 90. potrafiła więc jawić się dla wielu Polaków jako codzienność niewykorzystanych możliwości w mariażu z – często jednak ciężkim – bagażem doświadczeń poprzednich pokoleń. W odpowiedzi na to, pojawiała się potrzeba redukcji dysonansu poznawczego, powrotu do raju utraconego. Możliwe kierunki były dwa: powrót do przeszłości – czyli nostalgia za wyidealizowanymi czasami minionymi lub utopijna wizja ziemi obiecanej – udział w wyścigu awansu społecznego. Oba podejścia potrafiły zapewnić choć namiastkę eskapistycznego bezpieczeństwa – choćby poprzez wizję odroczonej gratyfikacji. Powrót do strefy komfortu, gdzie nie trzeba na nowo ustalać granic – one tam przecież były / będą. Jednak eskapizm nie ściąga z barków ciężaru przeszłości. Przekazuje go tylko przyszłym pokoleniom.

Kiedy dziecko było dzieckiem

W „Mleku w tubce” nie tylko jesteśmy świadkami, ale też uczestniczymy w swego rodzaju rytuale przejścia. Według antropologa Claude Lévi-Straussa, ogólny schemat takich rytuałów jest podobny: dokonujesz pewnych wyrzeczeń – czasem są to samookaleczenia, czasem odosobnienie (a czasami, jak usłyszymy na scenie… pierwsza spowiedź!) – aby coś zyskać i zacząć pełnić nową rolę w społeczności.

Dzisiejszym rytuałem przejścia dla trzydziestokilkulatków może być zmierzenie się z demonami przeszłości nie tylko pokolenia własnego, ale i pokoleń poprzednich. Osadzając się w teraźniejszości i dając przyzwolenie rzeczywistości, życiu, niczym w „Niebie nad Berlinem” Wendersa. I zdaje się, że to jest właśnie zasadnicza zmiana, jakiej zaczęli dokonywać millenialsi. Poprzez dotknięcie bólu z przeszłości swoich bliskich i własnej, zaczęli zmieniać narrację o sobie i otaczającym ich świecie. Urzeczywistnili się na nowo, przechodząc od 0 do 1 (a jak pisze Piotr Bosacki w swoim „Komentarzu do rzeczy oczywistych”, przeskok z zera na jedynkę to jedyny w ciągu liczb przeskok nie tylko ilościowy, ale również jakościowy).

W dyskursie publicznym pojawiły się utwory takie jak „Hanka. Opowieść o awansie” Jakubowiaka czy „Taśmy rodzinne” Marcisza. Te narracje nie mitologizują, ale też nie demonizują przeszłości. Także „Mleko w tubce”: nazywa, stara się wytłumaczyć – a więc i zrozumieć – zjawiska i wydarzenia, jakie miały miejsce w ciągu kilku ostatnich pokoleń. Daje przyzwolenie na – często trudne – emocje, które im towarzyszyły. Zostawiając przy tym przeszłość tam, gdzie jej miejsce – w przeszłości. Nie mieszając jej z teraźniejszością i nie mamiąc hasłami w stylu „jeszcze będzie pięknie”.

Otwarte zakończenie nie wyrywa ze snu, a jeszcze dobitniej uświadamia współuczestnictwo w tym, co wydarzyło się na scenie. Zachęca do współtworzenia narracji. A takie działania, poprzez narrację właśnie zakorzeniające w teraźniejszości, jak twierdzi prof. psychologii Katarzyna Schier, pozwalają na odejście od postawy unikającej albo wściekłej, roszczeniowej Ofiary, poprzez postawę Ocalonego, do postawy Odrodzonego, nastawionego na rozwój i wzrost. Uruchamiają w umyśle pewien rodzaj niewidzialnego trzeciego, do którego mamy dystans i który pozwala nam nauczyć się czegoś, co trauma nam zabiera, czyli symbolizowania (tu na myśl przychodzą obiekty czułości, które możemy nie tylko zobaczyć podczas spektaklu, ale i obejrzeć, a nawet dotknąć, po jego zakończeniu).

Millenialnsi odnajdują więc, niczym pionierzy, narzędzia, które pozwalają im osadzić się w rzeczywistości, w której przetrwają już nie tylko najsilniejsi, ale i najczulsi. Zdejmując z barków ciężar poprzednich pokoleń. I tego świadkami, ba!, współuczestnikami – możemy być między innymi dzięki „Mleku w tubce”.

 

M.

 

 

 

 Proszę Państwa, 04 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce Komunizm…….

Spektakl „Mleko w tubce” to nie tylko sentymentalna podróż do polskich kolorowych lat 90., w których królowała kawa Jacobs, wymiana karteczkami, automaty do gier czy rodzinne oglądanie Dynastii. Stawia on pytania o rzeczywistą naturę tego okresu. Sugeruje, że może nie był on tak kolorowy, jak mogłoby się wydawać.

„Proszę Państwa, 04 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce Komunizm” – Utwór „Stan wojenny” post-punkowego zespołu KSY od razu wybrzmiał w mojej głowie po usłyszeniu zdania, które powtarzało się na scenie niczym mantra.

„Stan wojenny się nie skończył, stan wojenny nadal trwa, stan wojenny ty i ja […]”

Słowa piosenki ukazują, że chociaż oficjalnie okres stanu wojennego minął, to jego wpływ na społeczeństwo był nadal odczuwalny przez długie lata. Ludzie trwali w swoich postawach i mentalności, pomimo że sytuacja polityczna uległa zmianie.

Sztuka podejmuje próbę odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób pokolenie, dorastające w czasach komunizmu wpłynęło na późniejsze generacje. Wykorzystuje osobiste słodko-kwaśne doświadczenia aktorów, którzy wcielają się w postaci o swoich rzeczywistych imionach. Warto zaznaczyć, że artyści sami wychowali się w latach 90. Bohaterowie spektaklu w dialogach ze swoimi rodzicami prowadzą refleksję nad wpływem decyzji podejmowanych przez rodziców na własne „ja”. Szukają odbicia od „nicości, pustej przestrzeni niebytu” skacząc po scenie na dmuchanych piłkach. Pragną szansy, by zacząć od nowa. Każdy z nich ma swój własny koniec świata, dla niektórych będzie to naruszenie tożsamości, a dla innych powódź. „Czy moje ja, jest mniejsze niż wasze?” – zadają pytanie do rodziców. W jaki sposób odnaleźć własne granice, kiedy zostaje się poczętym w zupełnie już innych realiach od tych, w których wychowali się rodzice?

Znajdują na to sposób w ciągłym procesie szukania w sobie „czułości”, która dla każdego objawia się w inny sposób, otwierając klamrę na możliwość odnalezienia tych samych uczuć w sobie przez widza.

O.P

 

 

 

 

 Tak można wracać do dzieciństwa

Spektakl w reżyserii Agaty Biziuk opowiada o latach 90, o przełomie, większej dostępności i rozwoju w społeczeństwie. Na początku widz nie jest pewien co go może spotkać, pierwsza myśl, jaka mnie naszła, kiedy zobaczyłam stroje i początek spektaklu, to że będzie psychodelicznie i tak trochę było. Świetna i przemyślana choreografia przykuła uwagę, widać było dopracowany każdy szczegół. Znakomite były zarówno układy taneczne, jak i dobór muzyki i tekstu. Jeszcze słyszę słowa piosenki o kawie Jakobs. Teraz długo kojarzyć mi się będzie z tym przedstawieniem.

Przez wzgląd na to, że urodziłam się w latach dziewięćdziesiątych, bardzo utożsamiłam się z bohaterami w trakcie spektaklu i uruchomiły mi się wspomnienia. Wspomniany walkmen, na którym słuchało się kaset czy czasopisma – zrobiło się nostalgicznie. To jednak były piękne czasy, czas wydawał się płynąć nieco wolniej niż we współczesnym świecie. Choć i wtedy przecież walczyliśmy o pozycję i często wstydziliśmy się jakiejś biedy.

Myślę też, że więcej było można. Jesteśmy wrażliwsi, ale też bardziej odporni. Powielano stereotypy, że mężczyzna nie może być wrażliwy i tego okazywać. Wrażliwsza jednostka szybciej ginie w zbiorowości – na przykład w szkole… Podejście się zaczęło zmieniać, choć osoby konserwatywne i tak takie pozostały. Zaczęło się to powoli jednak zmieniać. Tolerancja coraz bardziej była rozpowszechniana, walczono o prawa.

Postacie opowiadają swoje historie z perspektywy dorastających dzieci, ale też rodziców, którzy wierzą, że robią dobrze, bo to wszystko dla dobra ich pociech. Na więcej sobie pozwalano, oglądało się seriale z rodzicami, teraz raczej pilnuje się bardziej co ogląda dziecko. Kiedyś to nie miało większego znaczenia i w zależności od rodziny dziecko potrafiło wychować się samo, było odpowiedzialne, na swój własny sposób.

 

Agnieszka Kulig-Lipnicka

English